Była noc. Latarnie na zewnątrz już świeciły, chociaż nie wszystkie. W niektórych widocznie wypaliły się żarówki.
Na przystanek autobusowy przyjechał autobus, ostatni kursujący o tej porze. Drzwi autobusu otworzyły się. Wysiadły z niego trzy osoby.
Od razu w oczy rzucała się para. Kobieta i mężczyzna. Widać było, że byli zakochani. Zaraz za nimi z autobusu wysiadła dziewczyna. Niosła swój plecak w obu rękach. Położyła go na ławce przystanku autobusowego i zaczęła w nim szperać.
Nagle światło latarni zaczęło 'mrygać' i zgasło.
-Niech to szlag!- zaklęła dziewczyna, jednak po chwili wyciągnęła z plecaka telefon i wybrała numer.
Zarzuciła plecak na ramię i zaczęła zmierzać w przed siebie.
Po trzech sygnałach w telefonie odezwał się głos.
-Halo, Hope? Dziecko, gdzie ty jesteś! Czy ty wiesz, która jest godzina?
-Mamo, uspokój się. Właśnie idę do domu. Niedługo będę. - Powiedziała uspokajającym głosem Hope i się rozłączyła.
Dziewczyna schowała telefon do kieszeni swoich jeansów i zaczęła pocierać ręką o rękę, ponieważ zrobiło jej się zimno.
W pewnej chwili dziewczyna usłyszała czyjeś kroki.
Odwróciła się za siebie. Nikogo za nią nie było.
Hope zaśmiała się z sama z siebie. Dla pewności jednak zaczęła iść trochę szybciej, bo chciała jak najszybciej dotrzeć do domu.
Po chwili znowu usłyszała coś za sobą. Brzmiało to jak trzask łamanych gałęzi. Nie obejrzała się jednak za siebie, tylko od razu zaczęła biec. Jej serce biło coraz mocniej i coraz szybciej.
W pewnym momencie poczuła, że robi się jej słabo i zaczęły jej opadać powieki.
Hope potknęła się o jakąś nierówność w chodniku i upadła.
Dziewczyna nie mogła się podnieść, a jej serce biło coraz szybciej. Straciła przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz